Dawniej, to było lepiej...
"Dawniej, panie, to było lepiej. Trawa była zieleńsza, dziewuchy ładniejsze i chętniejsze. A i gry na te komputery były jakieś lepsze." W ten ton uderza wielu, nie zdając sobie sprawy, że idealizacja przeszłości to typowe zjawisko wynikające z budowy naszego mózgu, albo, jak kto woli, natury ludzkiej duszy. A prawda to chociaż jest? Skądże znowu! Gry się zmieniają, bo świat się zmienia, przemijają jedne trendy, w ich miejsce pojawiają się inne. Rozwój technologii otwiera nowe możliwości: wzrasta moc obliczeniowa komputerów, pojemność dysków twardych, powstają niezwykle rozbudowane kontrolery. Myli się jednak ten, kto sądzi, że gry stają się przez to lepsze albo gorsze. Gry mają zapewniać rozrywkę. Prawda jest taka, że jedynym obiektywnym kryterium jakości gry jest czas, jaki przy niej spędzimy nim nam się znudzi oraz ile razy do niej w przyszłości wrócimy. A w tym względzie z całą pewnością stare gry nie ustępują nowym (pewnie dałoby się nawet dowieść, że je przewyższają, ale nie to jest celem niniejszej notki). Przyjmijmy zatem, że na osi czasu jakość gier pozostaje niezmienna. Dlaczego więc nie gram w nowe gry? Powodów jest wiele, najważniejsze opisuję poniżej.
DRM i inne wynalazki dowodzące, że uczciwość nie popłaca
Tu chyba nie trzeba wiele tłumaczyć. W cenie wielu dzisiejszych gier niebagatelną część zajmują koszty związane z wdrożeniem mechanizmów utrudniających lub wręcz uniemożliwiających kopiowanie. Sęk w tym, że w naszym kraju kopiowanie na własny użytek póki co jest legalne a umieszczanie mechanizmów ograniczających prawo zrobienia kopii bezpieczeństwa jest zabronione. Jestem raczej praworządnym obywatelem i jako taki nie mogę kupować produktu, który łamie prawo. Kolejny aspekt, to taki, że obsługa mechanizmów zabezpieczających potrafi żreć nawet 30% procent mocy obliczeniowej komputera! Wersje pirackie zazwyczaj są uwolnione od tych ograniczeń, ale jako praworządny obywatel nie mogę z kolei korzystać z nielegalnych kopii. A skoro jestem w porządku wobec producenta i wydawcy gry, to w imię czego mam dopłacać do DRMów i innych gówien tego typu? Dlaczego komputer wystarczająco mocny do obsługi danej gry muszę unowocześniać tylko po to, żeby zdołał obsłużyć mechanizmy zabezpieczające?
Wszędobylskie 3D
Wciskanie na siłę grafiki udającej trójwymiarowe środowisko jest kolejnym powodem, dla którego nie gram w nowe gry. Są takie rodzaje gier, w których do komfortowej zabawy potrzebne jest czytelne i jednoznaczne przedstawienie świata gry. Chodzi mi głównie o turowe gry strategiczne, taktyczne, ekonomiczne (bądź łączące wspomniane aspekty w dowolny sposób), aczkolwiek jakby się zastanowić, to pewnie znalazły by się jeszcze inne gatunki. Prawda jest taka, że trójwymiarowa grafika, jakkolwiek urzekająca by nie była, utrudnia rozeznanie w sytuacji. Przykładem są takie serie, jak "Heroes of Might and Magic", czy "Civilization", którym przejście w 3D tylko zaszkodziło (oczywiście czasem inne aspekty tych gier maskują ów defekt z nawiązką, ale nie w tym rzecz). Widok 3D ma sens przy odwzorowaniu 1:1, jak np. na polu walki w serii "Total War", czy FPSach. Jednak w momencie, gdy większy obszar zastępujemy symbolem (np. kilka drzew oznacza las, miasto nie ma wszystkich ulic i budynków tylko jest uproszczoną bryłą) istotna staje się czytelność, w której 3D będzie przegrywało z 2D dopóty, dopóki rozdzielczość ekranu będziemy liczyć w setkach pikseli, a nie w milionach. Wobec powyższego na marginesie tylko przypomnę, że najładniejsze pod względem estetycznym gry są to zazwyczaj produkcje z ręcznie malowanymi tłami.
Anormalne wymagania sprzętowe
Między innymi ze zjawiskami opisanymi w powyższych dwóch akapitach wiążą się horrendalne wymagania sprzętowe wielu nowoczesnych produkcji. Sytuacje, że na całkiem nowoczesnym sprzęcie gra działa całkiem znośnie (30 fps), ale tylko dopóki w zasięgu wzroku nie występuje więcej niż dajmy na to pięciu NPCów jednocześnie, kiedy to następuje pokaz slajdów, są na porządku dziennym. Czekanie kliku minut na wczytanie nowej lokacji też nie należy do rzadkości. Nawet otwarcie głupiego ekwipunku potrafi zaowocować konkretnym lagiem. Lubicie czekać? Ja nie. Skoro już poświęcam czas na granie, to nie po to, żeby kontemplować ekran loadingu albo wsłuchiwać się w melodyjne dźwięki mielonego twardziela. A spróbujcie odpalić na nowym kompie kilkuletnią produkcję. Komfort rozgrywki okaże się nieporównywalny a wrażenia estetyczne nawet, jeśli są nieco gorsze, to tylko przy pierwszym kontakcie - po godzinie gry piksele jakimś magicznym sposobem znikają a my dajemy się wciągnąć bez reszty w alternatywną rzeczywistość.
Czas rozgrywki
Nie od dziś wiadomo, że współczesne produkcje są krótkie. Dawniej czas przejścia gry był liczony w dziesiątkach godzin (zdarzało się, że przekraczał setkę). Dzisiaj zazwyczaj mówi się o kilku. Jakoś tak przyzwyczaiłem się do tego, że odkładam grę na półkę wówczas, gdy mi się znudzi. Nie zaś dlatego, że ją przeszedłem, zanim na dobre się wkręciłem w klimat. A jeszcze żebym chociaż przeszedł. Tymczasem dochodzi jeszcze kwestia znużenia. Jasne jest, że nawet przy identycznej jakości dwóch gier prędzej znudzi nam się ta, w której komfort rozgrywki będzie mniejszy (patrz punkt o wymaganiach sprzętowych). Efekt jest taki, że nową grę odkładam po 2-3 godzinach, podczas gdy od starej nie mogę się oderwać przez wiele dni.
Cena
No i wreszcie w świetle tego, co wyżej napisałem, dlaczego miałbym płacić za nowoczesną grę 100 złotych, skoro za piątą część tej ceny mogę mieć produkcję, która dostarczy mi znacznie więcej zabawy? Nie jestem instytucją charytatywną ani fanbojem jakiegokolwiek wydawcy, żeby sponsorować jego kosztujące dziesiątki milionów dolców kampanie reklamowe, czy też paranoje skutkujące chorymi zabezpieczeniami. Gdyby o te same środki zwiększono budżet samej gry, gdyby poświęcono je na optymalizację, to mógłby rozważyć zakup. Tymczasem ani mi się śni.
Podsumowanie
Pewnie znalazło by się jeszcze parę powodów, dla których kupuję wyłącznie tytuły trącące myszką. Niemniej opisane w niniejszej notce są kluczowe i wystarczające dla uzasadnienia takiego podejścia. Przyjmując oczywiście, że się z nimi zgadzacie ;) Dlaczego zatem ludzie kupują nowe gry? To proste: chcą być na bieżąco, na czasie, znać trendy. Nie ma w tym nic złego ani dziwnego. Jeśli wszyscy wokół gadają o "Dragon Age 2", to jak wyskoczę z "Morrowindem", "Baldurs Gatem", albo - o, zgrozo! - z jakimś "Betrayal at Krondorem", to popatrzą na mnie, jak na raroga i sobie raczej nie pogadamy. Ale ja nie mam już kumpli, z którymi mógłbym rozmawiać o grach. Stąd waga argumentu bycia na bieżąco, grania w to, co wszyscy grają, jest u mnie znikoma i nie ma żadnych szans przeważyć powodów, dla których wolę wydawać pieniądze na starsze tytuły ukazujące się w klasycznych seriach, czy innych wznowieniach. A zabawa przy nich jest przednia!
Zastrzeżenie: Notka dotyczy w zasadzie głównonurtowych produkcji typu AAA w trybie dla jednego gracza. Szczęśliwie rynek gier jest w dzisiejszych czasach bardzo obszerny i istnieje wiele ciekawych alternatyw.
Edycja 1: Z tymi DRMami to taki trochę skrót myślowy. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych wyraźnie daje mi, jako nabywcy programu komputerowego, prawo do sporządzenia kopii zapasowej (art 23[1] i 75). Natomiast DRMy w połączeniu z innymi przepisami zabraniającymi łamania zabezpieczeń (np. artykułem 118[1] wspomnianej ustawy) to prawo mi odbierają. Jako obywatel czuję się zagubiony, więc żeby uniknąć dylematów interpretacyjnych trzymam się od tego z dala.
Edycja 2: Jeśli piszę gdzieś o starych grach, to mam na myśli takie, które dostępne są znacznie taniej niż nowości i chodzą płynnie na kilkuletnim sprzęcie.