Strona główna

środa, 28 września 2011

[ED#03] Do czcigodnego Kratosa, pięści rodu Gerthor

Wioska przy kopalni, 27/5 3329 TE

Do rąk własnych czcigodnego Kratosa,
pięści rodu Gerthor

W sprawie masakry w kopalni
po oględzinach miejsca masakry

Oględziny okolic kopalni i wejścia do niej przyniosły następujące odkrycia:

  • Wszyscy zginęli od ciosów zadanych bronią obuchową (tępym narzędziem, kością) lub rozerwani na strzępy ze straszliwą siłą.
  • Układ ciał wskazuje na to, że źródłem ataku było wnętrze kopalni.
  • Nieopodal kopalni znajdował ślad olbrzymiej stopy - mniej więcej trzykrotnie większej od ludzkiej.
  • Znaleźliśmy wydobytą rudę bardzo dobrej jakości - jak się zdaje znacznie lepszej niż ta, którą do tej pory wydobywano w tej kopalni.
  • Nasza kopalnia jest połączona z kopalnią rodu Iftel. Przejście zostało, jak się zdaje, niedawno zasypane.
  • Niewolnik schwytany na terenie kopalni rodu Iftel (przesłuchany i pozostawiony po naszej stronie) zdradził, że ruda, którą wydobywają, jest znakomitej jakości.

Słowa te piszę w pośpiechu po powrocie do naszej wioski, gdzie wcześniej zostawiliśmy konie i Usato, opiekującego się jedynym żyjącym świadkiem masakry. Jest wczesne popołudnie. Zaraz wyruszam z Nilayem do wioski przy kopalni rodu Iftel, żeby się trochę rozejrzeć.

W tym czasie Ulsa pojedzie do portu, by sprawdzić, co ostatnio jest spławiane (podejrzewamy, że ruda dobrej jakości) i czy jest tego więcej niż zwykle (to w kontekście tajemniczych barek wysyłanych ostatnio w dużych ilościach w górę rzeki).

Z wyrazami szacunku,
Grun, posłaniec

[Bajki#01] Bajka o pojętnym trollu

Pewnego ranka brudny, brzydki i zielony troll obudził się, przeciągnął, ziewnął (oraz wykonał inne czynności związane między innymi z upustem gazów, tudzież czochraniem się w różnych miejscach, ale nie będziemy skupiać się na takich detalach), po czym stwierdził, że na śniadanie ma ochotę zjeść człekowe mięso, bo już dawno takiego nie jadł. Wziął swoją potężną, kamienną maczugę i ruszył na polowanie w kierunku przeciwnym niż głąb lasu - czyli w kierunku ludzkich siedzib. Po jakimś czasie natknął się na drogę, która wydawała się być uczęszczana. Schował się w krzakach przy najbliższym zakręcie i czekał.

Po jakimś czasie usłyszał szurające kroki i pogwizdywanie. Wreszcie ujrzał postać wyłaniającą się zza zakrętu. Był to starszy, acz dziarski człowieczek, niosący wór chrustu na plecach. Szedł tak sobie pogwizdując, bowiem nie przeczuwał wcale grożącego mu niebezpieczeństwa. A jako że troll był okrutnie głodny, toteż postanowił odpuścić sobie to całe ryczenie, grożenie, maczugą potrząsanie i ogólnie wzbudzanie grozy, które samo w sobie jest całkiem zabawne i dodaje apetytu, ale zazwyczaj odsuwa nieco w czasie moment konsumpcji.

Dlatego kiedy człowiek mijał zarośla, w których czekał ukryty troll, spomiędzy liści bez żadnego ostrzeżenia wynurzyła się potężna, kamienna maczuga i ruchem bardzoszybkoopadającym zbliżała się do ludzkiej głowy. Wówczas wydarzyło się coś, czego troll absolutnie się nie spodziewał: człowiek porzucił wór z chrustem i błyskawicznie uskoczył, unikając przymusowej trepanacji czaszki.

Uderzenie maczugi o ziemię sprawiło, że zadrżała ziemia, kilka liści spadło z drzew a kurz podniósł się taki, że przez kilka chwil przesłonił całą scenę. Po tym zapadła długa chwila ciszy, podczas której troll usiłował zrozumieć, co się stało. W końcu kurz opadł ukazując podwijającego rękawy człowieka, który rzekł:

- Trollu, trollu, uderzając w ten sposób nigdy mnie nie trafisz. Jestem mistrzem sztuk walki i zaraz udzielę Ci lekcji.

To rzekłszy człowiek wyszukał młody dąbczak, splunął w dłonie i wyrwał go z korzeniami. Wyjętym zza cholewy kozikiem zaczął przycinać gałązki. W tym czasie tłumaczył zaskoczonemu trollowi teorię walki maczugą. Po tym jak przygotował sobie broń treningową, zaczął demonstrować uprzednio wyłożoną naukę, zachęcając trolla do naśladowania, co tamten skwapliwie czynił.

Troll okazał się bardzo pojętnym uczniem a ponieważ wciąż go wierciło w brzuchu, toteż po przyswojeniu dostatecznej jego zdaniem porcji wiedzy, powiedział, że spróbuje ponownie zdzielić człowieka maczugą. Jak powiedział, tak zrobił. Tym razem maczuga zmiażdżyła ludzką czaszkę. Chwilę później troll jadł swoje długo wyczekane śniadanie rozmyślając, jak to się dziwnie losy plotą.

poniedziałek, 26 września 2011

[ED#02] Do czcigodnego Kratosa, pięści rodu Gerthor

Wioska przy kopalni, 27/4 3329 TE

Do rąk własnych czcigodnego Kratosa,
pięści rodu Gerthor

W sprawie masakry w kopalni
po przybyciu do wioski

Podróż z gospodarstwa Uleka do wioski zamieszkiwanej przez rodziny ludzi pracujących kopalni zajęła cały dzień - gdy przybyliśmy na miejsce zapadał już zmierzch. Wioska sprawia przygnębiające wrażenie. Kobiety siedzą w domach i opłakują mężczyzn (i starsze dzieci), karczma jest pusta.


Rozmowy z członkami garnizonu, karczmarzem i wdowami nie wniosły niczego poza ustaleniem, że zarządca kopalni dzień przed wypadkiem wrócił do wioski bardzo podekscytowany a w feralnym dniu zabrał do kopalni wszystkich pracowników (zazwyczaj nie bywało tak, że wszyscy jednocześnie pracują tam na miejscu).

Świadek ocalały z masakry, dwunastoletni bodaj chłopak, trzymany jest w stajni przy karczmie. Dbają o niego i karmią, jednak póki co nie ma z nim żadnego kontaktu. Próby porozumienia się zakończyliśmy podaniem specyfiku, w który zaopatrzyłem się jeszcze w mieście u Czarodzieja.

Teraz potrzeba czasu, więc do dalszej opieki nad świadkiem wyznaczyliśmy Usato. Do kopalni zamierzamy samotrzeć wyruszyć
jutro o świcie.

Z wyrazami szacunku,
Grun, posłaniec

niedziela, 25 września 2011

Galopujące tempo zmian w Dokumentach Google

Niedawno pisałem o wybranych nowościach w Dokumentach Google (tu o funkcji subtotal a tu o dostępie tylko do komentowania), a tymczasem doszły kolejne, warte wzmianki.

W Arkuszach rozbudowano możliwość scalania komórek - teraz można już scalać nie tylko w poziomie, ale także w pionie. Osobiście uważam, że scalanie w czterech przypadkach na pięć przynosi więcej szkody niż pożytku, ale wiem, że wiele osób lubi z tego korzystać.

Kolejną nowością jest wsparcie importu i eksportu tabel przestawnych pomiędzy Excelem a Arkuszami Google. Tabele przestawne to narzędzie niezwykle potężne a jednocześnie niesamowicie proste w użyciu, więc tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi, gorąco zachęcam przy tej okazji do zgłębienia tematu.

Ostatnią rzeczą, o której chcę napisać, jest rozbudowanie możliwości opcji wklej specjalnie, co nota bene najbardziej mnie cieszy. Nowe warianty wklejania to: tylko formuły, cała zawartość komórek wyjąwszy obramowanie, tylko sprawdzanie poprawności danych lub tylko formatowanie warunkowe. Dobrać się do specjalnego wklejania można poprzez menu Edycja.

Dzisiaj bez przykładów i rysunków, ale mam nadzieję, że i tak przydatnie.

sobota, 24 września 2011

Transformers, czyli współczesne kino akcji

Wczoraj z uwagi na pewne skomplikowane okoliczności, którymi jednak nie będę tutaj zanudzał, miałem okazję zobaczyć w telewizorni fragment jakiegoś filmu, który wyglądał mi na ekranizację Transformerów. Do teraz zadaję sobie pytanie: co to, kufa, było?!

Zacząłem oglądać w momencie, kiedy grupa młodych ludzi, buszująca po bazie wojskowej gdzieś na pustyni, napotkała wielkiego robota. Znaczy to chyba miał być robot. Bo wyglądał jak nieodrodne dziecko stracha na wróble i Wielkiego Przedwiecznego (załóżmy, że rolę rodzicielki wziął na siebie ten drugi). Potem było już tylko gorzej.

Jak na dzisiejsze holiłódzkie (czy "o" się wymienia na "ó" również w wyrazach obcego pochodzenia?) standardy przystało w jednej z głównych ról występowało dziewczę hoże. Dziewczę hoże biegało w cienkiej bluzeczce na ramiączka, które to ramiączka najwyraźniej zrobiono z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii, bowiem pomimo szalejącego wokół piekła na ziemi, żadne z nich nie zerwało się ani nawet nie zsunęło trochę, żeby odsłonić więcej powabów.

Jak już przy powabach jesteśmy, to warto nadmienić, że w filmie nadużywano ujęć skłaniających do refleksji: "wyskoczą, czy nie wyskoczą?" (chodzi o te dwa najważniejsze spośród licznych powabów hożego dziewczęcia). Zawsze wtedy ujęcie było spowalniane, żeby myśl owa mogła kołatać się w głowie, jak najdłużej. Uwaga spoiler: nie wyskoczyły. Ani razu.

Nie chce mi się sprawdzać dokładnych liczb, ale film wyglądał na taki, co miał budżet co najmniej dziesięciokrotnie przekraczający polską superprodukcję "Ogniem i mieczem" Hoffmana, który buńczucznie stwierdził, że jego nie należy pouczać, jak kręcić Sienkiewicza. Zdaje się jednak, że nie odnosił się do pouczania, jak należy kręcić sceny batalistyczne. Zatem: panie Hoffman, zrobiłeś to Pan żałośnie: ujęcia na których nic nie widać, bo przed kamerą raz po raz śmigają nogi, głowy, flaki, pociski i inna broń w kolejności dowolnej nie dają satysfakcjonującego obrazu potyczki. Ale panie Hoffman, okazuje się, że to samo robią w Hollywood za grube miliony dolców. Pan robi to samo dziesięć razy taniej. Winszować.

Coś jednak tam się ciekawego dziać podczas walk musiało, powiecie. W końcu milionów dolców nie da się tak łatwo przejeść, jak już się ma na koncie miliony innych dolców. No faktycznie, u Hoffmana nie mieliśmy scen z wyrywaniem kręgosłupa. A tu owszem. Okazuje się, że roboty mają kręgosłupy i można je wyrwać. Jakby mało było zawieszania niewiary przy akceptacji faktu, że z małych samochodów robią się monstrualne robociska i vice versa. Poezja.

Ponadto roboty potrafią czarować. Przykładowo jeden taki robot-czarodziej wpadł między trzy miażdżące wszystko zębate koła znajdujące się w paszczy innego robota, najwyraźniej mugola. Wówczas tuż przed zmiażdżeniem zdołał najwyraźniej rzucić jakiś czar teleportacyjny, albo umożliwiający zmianę stanu skupienia ze stałego w inny, bowiem minęło czasu mało-wiele, kiedy robot-czarodziej wylazł nagle cały i zdrowy z wewnątrz robota-mugola, inną stroną niż paszcza z wirującymi tarczami. Magia.

Ogólnie działo się. Jeden koleżka, chyba główny bohater, biegał wte i nazad, wymachując napotkanym osobom (i robotom) przed nosem jakąś śmierdzącą skarpetą, w którą coś sobie włożył i nazywał to "matrycą". (Co do tego, że była śmierdząca, to po prawdzie nie mam pewności, ale dodaje kolorytu relacji.) Dynamiczne dialogi pisane były niewątpliwie przez holiłódzki generator rozmówek, oto przykładowe, znane dobrze z setek innych filmów frazy: "stąd musi być jakieś wyjście", "muszę to zrobić", "nie idź tam", "zabierz ich stąd", itd., itp., eciepecie.

Naprawdę nie jest tak, że nie lubię takich filmów. Zasadniczo na starcie pozytywnie jestem nastawiony do filmów fantastycznych. Czasem lubię też obejrzeć film akcji. Połączenie tych dwóch elementów zawsze jest dla mnie interesujące. Ale ten niegodny miana filmu gniot, którego fragmenty wczoraj widziałem, powinien mieć ograniczenie wiekowe. Górne.

Na koniec opowiem wam pewien dowcip. Nie o Gąsce Balbince, lecz o księdzu, który przyszedł do burdelu, wybierał, przebierał aż w końcu rzekł:
- Niech będzie pochwa Lony.

środa, 21 września 2011

Istota reprezentacji narodowych

Poniższy tekst pierwotnie został opublikowany na niedostępnej już stronie w marcu 2010. Od tamtego czasu niesamowicie zyskał na aktualności...

Na rozpęd

Wczoraj Olisadebe, dziś Roger z Obraniakiem, jutro być może Arboleda. Do tego jeszcze Beenhakker, już historia. Czy to jest właściwa droga dla reprezentacji narodowych? Moim zdaniem nie. Spróbuję w tym tekście wykazać dlaczego tak sądzę i zaproponować rozwiązanie.

Reprezentacja a klub

Czym się różni profesjonalny klub piłkarski od reprezentacji narodowej? Klub najczęściej działa w charakterze takiej, czy innej spółki. Innymi słowy jest firmą, przedsiębiorstwem nastawionym na zysk - w mniejszym lub większym stopniu, w krótszej lub dłuższej perspektywie, zysk rozumiany w różny sposób, ale jednak zysk. Klub reprezentuje interesy i realizuje cele swojego właściciela - czy będzie to szejk arabski, rosyjski multimilioner, akcjonariusze, czy jakikolwiek inny podmiot.

Reprezentacja narodowa, jak sama nazwa usiłuje wskazywać, jest od klubu piłkarskiego bytem całkowicie odmiennym. Bytem w pewnym sensie stworzonym sztucznie. Działalność reprezentacji nie ma (a w każdym razie mieć nie powinna) nic wspólnego z działalnością przedsiębiorstwa, zaś podmiotem, którego interesy reprezentuje jest główny związek piłkarski danego kraju. W konsekwencji cały naród.

Tygiel narodowościowy w klubie

W związku z powyższymi wywodami nie ma żadnego powodu nakładać na kluby ograniczenia w zatrudnianiu obcokrajowców, Marsjan czy jakichkolwiek innych stworzeń, których anatomia nie stoi w sprzeczności z przepisami gry w piłkę nożną. Wszak obecność zawodnika wykształconego w obcej kulturze piłkarskiej, o odmiennej kombinacji cech wynikających z budowy ciała, może dodać tylko i wyłącznie kolorytu widowisku piłkarskiemu. Pojawiają się nowe możliwości rozegrania akcji, ciekawe zagrania, inny sposób okazywania emocji.

Argumenty skrzywionych narodowościowo kibiców, jakoby obcokrajowcy
blokowali miejsce rodzimym piłkarzom można skwitować odpowiedzią: i co z tego? Skoro przepisy i kultura danego kraju nie sprzyjają szlifowaniu diamentów wyszukanych pośród wychowanków, to należy przepisy zmienić tak, aby się to zaczęło opłacać i jednocześnie na wszelki sposób promować tego rodzaju podejście. Promować, nie wymuszać. W moim przekonaniu wówczas okaże się, że w lidze jest miejsce zarówno dla młodych, rodzimych talentów, jak i urozmaicających ligową szarzyznę piłkarzy z obcym rodowodem.

To samo tyczy się zagranicznych trenerów, którzy naturalną koleją rzeczy zaszczepiają obce metody szkoleniowe. Niektóre bardziej warte podpatrzenia, inne mniej, ale na pewno dające materiał do przemyśleń i dyskusji a w konsekwencji służące poprawieniu warsztatu tym spośród krajowych trenerów, którzy potrafią spojrzeć dalej niż koniec własnego nosa i których metody szkoleniowe nie sprowadzają się do słynnego motywacyjnego zawołania, kwintesencji słynnej polskiej myśli szkoleniowej: Kiełbasy do góry i ładujemy w dupę frajerów!

Tożsamość reprezentacji

Wydaje mi się rzeczą oczywistą, że drużyna narodowa reprezentująca nota bene państwo, czyli suwerenną organizację społeczeństwa, zajmującą ściśle określone terytorium, mającą swoistą, oryginalną kulturę wynikającą z historycznych uwarunkowań, winna składać się i być kierowaną przez ludzi wywodzących się z tej właśnie kultury i na niej wyrosłych. Wszak w tej zabawie chodzi o to, aby odczuwać dumę z udanych występów drużyny, aby radować się ze zwycięstw a z powodu porażek rwać włosy z głowy. Nieważne, czy jesteś z Krakowa, Gdańska, Poznania, Warszawy, czy Pcimia Dolnego - jeśli jesteś Polakiem, powinieneś zawsze utożsamiać się z reprezentacją swojego kraju. Dumny po zwycięstwie, wierny po porażce.

A przecież zawsze jest wiele kontrowersji wokół powołań krajowych zawodników, temu nie podoba się powołanie Iksińskiego, tamten nie może zrozumieć braku miejsca w kadrze dla Masztalskiego. Sytuacje te są nieuniknione i osłabiają poczucie więzi z drużyną kibica, który ma mniej lub bardziej odmienne zdanie na temat nominacji. Powodem podważania zasadności doboru zawodników są jednak w przeważającej większości przypadków wyłącznie różnice w ocenie ich piłkarskich umiejętności. Rzadko pojawiają się pytania o zaangażowanie, nie budzą wątpliwości motywy. Jaki wobec tego ma sens dolewanie oliwy do ognia poprzez werbowanie najemników?

Cenzus piłkarskiego wykształcenia

Co zatem należałoby brać pod uwagę podejmując decyzję o dopuszczeniu lub odmowie reprezentowania barw danego kraju? Kolor skóry, wyznanie, znajomość języka, odśpiewanie hymnu państwowego, potwierdzenie rodowodu do siódmego pokolenia wstecz, czy może obowiązek wytatuowania sobie godła państwa na piersi? Dla mnie, Polaka, nasz kraj może reprezentować piłkarz czarny, żółty, czerwony czy też fioletowy, modlący się do Chrystusa, Jahwe, Mahometa czy poszukujący nirwany pod okiem Buddy pod warunkiem, że podczas swojego debiutu w seniorskiej piłce przywdział trykot w barwach drużyny z polskiej ligi. Innymi słowy: jest wychowankiem polskiego klubu. Koniec kropka. Nic więcej mnie nie interesuje.

A że np. nie zna języka? I co z tego? Gdyby ktoś chciał stosować takie kryterium, to przykładowo niemal wszyscy piłkarze reprezentacji Walii - rdzennej w całej rozciągłości - mogliby zapomnieć o meczach na poziomie międzypaństwowym. W roku 1981 roku niespełna 20% mieszkańców tego kraju posługiwało się językiem walijskim. I nie jest to odosobniony przypadek. Do tego dochodzą kraje wielojęzyczne, gdzie trzeba by ustalić, czy w takim razie należy znać wszystkie języki urzędowe, czy np. tylko wiodący albo wybrany? Wówczas można by jedną uchwałą zmieniającą status języka w państwie wykosić pół reprezentacji, albo przeciwnie - poszerzyć grupę potencjalnych reprezentantów. Kryteria związane z kolorem skóry, czy wyznaniem nie zasługują na komentarz.

Zatem

Konkluzja powyższych wywodów jest następująca: pozwólmy klubom samym decydować o swoim wizerunku a jednocześnie przywróćmy reprezentacjom kraju narodowy charakter. Kluby dla wszystkich, reprezentacje dla wychowanków, księżyc dla działaczy PZPN!

poniedziałek, 19 września 2011

[ED#01] Do czcigodnego Kratosa, pięści rodu Gerthor

Posiadłość Uleka, 27/3 3329 TE

Do rąk własnych czcigodnego Kratosa,
pięści rodu Gerthor

W sprawie Uleka
właściciela ziemskiego podejrzanego o uchylanie się od podatków

Zgodnie z planem do włości Uleka dotarliśmy po południu. Zważywszy na to, że następnego dnia rano mieliśmy kontynuować podróż do kopalni, czasu na dochodzenie było mało. Rozdzieliliśmy się zatem - Nilay z Usato pojechali prosto do posiadłości gospodarza, Ulsa skierował się na pola wziąć niewolników na spytki, ja zaś zakradłem się do spichlerza. Nilay uprzedził Uleka, że wkrótce dojedzie jeszcze dwóch posłańców, więc żeby szykował kwatery dla czwórki gości. Tak też się stało i po wspólnej kolacji, podczas której była okazja porozmawiać z gospodarzem, spędziliśmy spokojną noc. W skutek przeprowadzonego śledztwa zgromadziliśmy wiedzę o następujących faktach:
  • Zboże na polach Uleka jest połowę niższe niż na polach jego sąsiadów.
  • Spichlerz jest pusty.
  • Nieopodal spichlerza znajduje się krąg zwęglonej ziemi, powstały najpewniej po paleniu dużej ilości zboża.
  • Świadkowie zeznawali, że ziarno zebrane podczas ostatniego zbioru zostało zaatakowane przez jakiegoś grzyba i z tego powodu trzeba było wszystko spalić.
  • Świadkowie zeznawali, że w wielkim pośpiechu i po zawyżonych cenach udało się kupić nasiona do ponownego obsiania pól, co też niezwłocznie uczyniono.
  • Ze względu na ograniczony czas nie udało nam się porozmawiać z gospodarzem, od którego zakupiono zboże do ponownego zasiewu, żeby potwierdzić zebrane zeznania.
  • Gospodarz ma tuzin i cztery córki, z których tylko niewielką część wydał za mąż. A, jak wiadomo, wydanie panny kosztuje.

Jak widać, nie znaleźliśmy niczego, co mogłoby podważyć wersję wydarzeń przedstawioną przez Uleka. Jeśli za tą sprawą kryje się coś więcej, to z pewnością trudno było to odkryć w ciągu jednego popołudnia. Jakkolwiek, zaatakowanie zboża przez grzyb wydaje się faktem. Można co najwyżej domniemywać, czy Ulek mógł mieć jakiś interes w tym, żeby zarazić własne zboże samemu.

Z wyrazami szacunku,
Grun, posłaniec

piątek, 16 września 2011

Cios ostateczny w "Iliadzie" Homera

Artykuł opublikowany wcześniej w serwisie Poltergeist

ZASTRZEŻENIE: Poniższy tekst, chociaż jest ni mniej ni więcej tylko suchą analizą pewnego wdzięcznego aspektu gimnazjalnej lektury, ocieka makabrą i gorem. Autor nie bierze odpowiedzialności za urazy psychiczne powstałe na skutek przeczytania notki. Tym bardziej nie bierze odpowiedzialności za urazy psychiczne powstałe na skutek przeczytania rzeczonej lektury.

Wstęp

Iliada Homera, której akcja rozgrywa w zgiełku bitewnym, zawiera bardzo wiele opisów śmierci herosów na polach pod Troją. Nierzadko zgon bohatera przedstawiony jest z anatomiczną dbałością o szczegóły. Ponadto Homer unika popadnięcia w schemat. Opisując cios ostateczny dba, aby był on inny niż poprzedni. Chociaż same opisy bitew w Iliadzie nie mają wiele wspólnego z ówczesnym sposobem walki, to jednak przebieg indywidualnych pojedynków zawsze przedstawiony jest bardzo realistycznie. Dlatego zamierzam prześledzić rodzaje ciosów ostatecznych, ciosów, po których Mojry przecinały nić żywota bohatera. Spróbuję odpowiedzieć na pytanie, jaki koniec spotykał greckich herosów ginących pod Troją. Odnalazłem w Iliadzie 114 miejsc, gdzie śmierć bohatera na polach Ilionu jest opisana szczegółowo, tzn. znane jest miejsce trafienia oraz narzędzie zbrodni. W tym jedynie 21 poległych walczyło pod wodzą Agamemnona. Materiał badawczy stanowi tekst grecki Iliady. Fragmenty eposu wplecione w opisy zgonów oparte są na tłumaczeniu Ignacego Wieniewskiego.

Włócznią w głowę, czyli jak oberwać w język

Pierwszym szczegółowo opisanym przypadkiem jest zgon żołnierza trojańskiego Echeplola z ręki bohatera greckiego Antylocha. Echeplol zostaje trafiony w przód szyszaka włócznią, grot wbija się w czoło i wwierca w głąb kości czołowej. Podobnie Ajas Telamończyk zabił Akamasa, lecz tu wiadomo, że włócznia doszła do samego tyłu głowy. Dalej Agamemnon Ojleja, aż od tego ciosu mózg rozprysnął się wewnątrz szyszaka. Tak samo Polipojtes Damasosa. I znów w podobny sposób Ajas Telamończyk, lecz tym razem mózg Hippotoja spłynął po drzewcu włóczni. Czasem zdarza się, że włócznia przebija na wylot głowę przez skronie, albo uszy. Można było też stracić język, gdy włócznia wbiła się pod żuchwą i doszła do nasady języka, albo ciśnięta z odległości, lotem opadającym trafiła pod okiem koło nosa i przebiwszy zęby i język wyszła podbródkiem. Makabryczna była śmierć Ilioneja. Oto Peneleos pchnął go dzidą, która wwierciła się pod brew, wysadziła oko i przebiwszy kość klinową i potylicę wyszła znów karkiem. Bardziej dla efektu, niż z konieczności poprawił Peneleos mieczem, ścinając głowę razem z wbitą w nią włócznią. Czasem od ciosu w głowę krew buchała przez usta, nozdrza a nawet napełniała oczy. Jeśli włócznia mocno utkwiła, można było wroga trochę wytarmosić. Patroklos, dźgnąwszy Testora w szczękę, zwlókł go z wozu jak rybak i cisnął o ziemię. Czyste, silne trafienie, zadane przez biegłego wojownika rozłupywało czaszkę na dwoje (np. Achilles Ifitiona). Ogółem 16 herosów ginie od trafienia sulicą, w tę część ciała, która służy do noszenia hełmu.

Mieczem w głowę, czyli co ma do tego struś

Głowa narażona była także na ciosy miecza. Szczególnie groteskowo wyglądała śmierć Mydona. Trafiony przez Antylocha mieczem w skroń, spadł z rydwanu na główkę, wbił się w miękki piasek aż po barki i tak tkwił niczym przysłowiowy struś póki konie, wierzgnąwszy, na ziemię go w pył nie rzuciły. Czasem uderzano z boku (w skroń, przy uchu), a czasem z góry. Gdy Menelaos ciął Pejzandra w czoło u szczytu nosa, to oczy skrwawione wypadły z oczodołów. Łącznie 5 ciosów mieczem w głowę okazało się śmiertelnych.

Kamienie, czyli broń herosów

W ferworze walki w ruch szły również kamienie. O ile trafienie w rękę, czy nogę nie było niebezpieczne, o tyle hełm nie stanowił praktycznie żadnej osłony przed dobrze wymierzonym kawałkiem skały. Ogromnym głazem ugodził Ajas Telamończyk Epiklesa. Nie było co zbierać. Po kamienie schylali się jedynie najgroźniejsi wojownicy. Śmiertelnie Epegeja trafił sam Hektor, zaś Patroklos po trzykroć (sic!) celnie przymierzył. Kebrionesowi kamień zdarł brwi, zdruzgotał kość, aż oczy wypadły. Skutkiem czego runął z wozu jak nurek. Stenelaj natomiast został trafiony niezbyt czysto, bo w szyję. Lecz głaz został ciśnięty przez Patroklosa z taką siłą, że poszarpał i zmiażdżył ścięgna odbierając życie wojownikowi trojańskiemu.

Wrażliwa szyja, czyli okazja do pogawędki

Szyja jest miejscem szczególnie wrażliwym na obrażenia kłute i sieczne. Włócznia rzucona przez Sarpedona przebija na wylot gardło Tlepolemosa. Podobnie wielu innych bohaterów (Hektor, Eneasz, Ajas i in.) wykorzystuje skutecznie wrażliwość okolic krtani. Nie zawsze cios przechodzi centralnie przez szyję, niekiedy uderzenie idzie poniżej ucha, pod szczęką, co może skończyć się przecięciem języka na dwie części (spotkało to Kojrana). Czasami ofiara nie umiera od razu, lecz drapie w konwulsjach ziemię i wyje z bólu (np. Azjos). Ostatnim szczegółowo opisanym zgonem w Iliadzie jest śmierć Hektora, którego Achilles trafił w miejsce, gdzie obojczyki spajają szyję z barkami, a włócznia przeszła na wylot. Jednak ominęła krtań, dzięki czemu zanim Hektor wyzionął ducha, dwaj herosi mogli sobie jeszcze pogawędzić (tu następuje około trzydziestowersowy dialog). Spośród ostatecznych ciosów zadanych mieczem, najwięcej (6) jest właśnie w szyję. Pięknym uderzeniem popisał się Penelej odrąbując Likonowi głowę tak, że zwisła na bok na skóry pasemku. Z kolei Achilles najpierw dźgając dzidą wystawił sobie Deukaliona, aby następnie potężnym ciosem miecza ściąć głowę, aż szpik z kręgosłupa trysnął. Innym razem tenże heros zamachnął się z góry na Likaona i trafiwszy w obojczyk przy karku wszystek miecz w ciele utopił. Szyja była także celem dla dwóch strzał: jednej wystrzelonej przez Parysa (ugrzęzła pod uchem i szczęką), drugiej Teukrosa (trafiła wroga w kark).

Niegroźne trafienia w nogę, czyli nuda

Tylko dwa razy cios w nogę okazał się śmiertelny dla żołnierza walczącego pod Troją. W obu przypadkach za sprawą włóczni. Tak zaskoczył Patroklos Areilika - grot ugodził w udo (albo biodro) i przebił ciało miażdżąc kość. W nogi podstawę, gdzie splot mięśni najgrubszy (udo) dźgnął Meges Amfiklosa, a ostrze rozdarło ścięgna.

Ręka bardziej narażona, czyli leszcze na celowniku

Częściej niż w nogę śmiertelnym okazywał się cios w rękę. Bark traktuję tutaj jako część ręki. Właśnie on gości często ostrze włóczni miotanej przez bohaterów. Zwykle jednak są to pośledniejsi herosi (Dejfob, Polidamas i in). Często próba wejścia na rydwan powoduje odsłonięcie boku i tym samym narażenie się na tego rodzaju atak. Niekiedy cios taki nie zabija na miejscu i ofiara kona drapiąc ziemię (np. Protoenor). Menelaos podkradłszy się chyłkiem Dolpsa w bark dosięgnął, że grot go przeszył i wyszedł piersią. Zabójczy okazał się atak Trasymeda, gdy ugodził Marisa włócznią z taką siłą, że ostrze nasadę ramienia od wiązań ścięgien obdarło i kość zdruzgotało. Uciekającego Hypsenora w biegu usiepał Eurypil odrąbując mieczem ramię. Podobnej sztuki dokonał Diomedes. Ręce obie, a nawet głowę oddzielił od tułowia Agamemnon Hippolochowi (pytanie, czy przypadkiem nie znęcał się nad trupem – trudno na podstawie tekstu jednoznacznie stwierdzić).

Najłatwiej trafić w tułów, czyli zjedzą cię rybki

Najbardziej narażoną na trafienie częścią ciała jest tułów. Mimo to tylko trzy razy śmierć ciosem w korpus zadaje miecz. Świadczy to o małej przydatności tej broni w zamęcie bitewnym, skoro właściwie trzeba było nim trafić w głowę lub szyję, aby zabić. Toas utopił Pejroosowi miecz w brzuchu, wyłącznie aby go dobić po wbiciu i wyrwaniu włóczni z płuca wroga. Pozostałe dwa przypadki to dzieło Achillesa. Raz trafił w wątrobę Trosa, aż czarna krew wypłynęła, innym razem rozciął brzuch Asteropajosa tak, że wszystkie trzewia wypadły. Denatem wnet zainteresowały się ryby.

Strzały jak kamienie, czyli zabójczy cios w poślad

Niewielka była w Wojnie Trojańskiej odmalowanej przez Homera skuteczność łuków. Ściślej dokładnie taka sama jak kamieni – po pięć śmiertelnych ciosów. Dwa trafienia strzałą w szyję zostały wspomniane wyżej. Prócz tego dwukrotnie Teukros mierząc w pierś umówił wroga z Charonem i raz Meriones. Ten ostatni specjalizował się nota bene w zabójczym ciosie w prawy pośladek, po którym ostrze dochodziło po pęcherz pod kością. Raz dokonał tej sztuki właśnie strzałą i raz włócznią.

Najskuteczniejszy sposób: włócznia w korpus, czyli nie ma lekko

Właśnie cios zadany włócznią w korpus był najczęstszą przyczyną zgonu bohaterów na równinach trojańskich. Zdarzyło się to około 50 razy. Jeśli włócznia wbija się w plecy (np. uciekającego), to zwykle przechodzi przez sam środek, między łopatkami, wychodząc przez pierś. W takiej sytuacji Hippodamas zdążył jeszcze ryknać niczym buhaj. Ciosy zadane z przodu wielokrotnie trafiają w pierś. Częstym punkt odniesienia dla określenia miejsca rany stanowi brodawka. Zwykle wtedy delikwent umiera od razu. Niezwykle precyzyjnie, bo w samo serce ugodził Idomeneus Alkatoosa, drzewce włóczni przez chwilę jeszcze drgało od ostatnich skurczów serca. Bardzo drastycznie wyglądała śmierć Sarpedona. Ostrze dzidy Patroklosa weszło tam, gdzie przepona podchodzi pod serce i zostało wyciągnięte razem z nią. Dopiero wtedy Sarpedon skonał. Ciosy zadane niżej – w brzuch i podbrzusze – czasami nie zabjają natychmiast, lecz ofiara cierpi zanim skona. Bohaterowie szarpią ziemię rękami (np. Chersydamas), charczą (np. woźnica Azjosa), czy wiją się na włóczni (Adamas). Nierzadko za wyszarpniętym ostrzem podążają wnętrzności. Wdzięcznym celem jest także wątroba.

Zakończenie

Czytając Iliadę widać, że największym zagrożeniem dla żołnierza na homerowym polu bitwy była włócznia szybująca w kierunku jego piersi, przed którą ani tarcza, ani pancerz nie gwarantowały stuprocentowego zabezpieczenia. Niemniej skutki trafienia w pierś zwykle nie są zbyt widowiskowe. Herosi zatem chwytają za kamienie, miecze, bądź mierzą w głowę - co mimo iż trudniejsze niż przycelowanie w korpus, to jednak zapewnia odpowiednią dawkę efektów specjalnych. Opisy śmierci herosów są potwierdzeniem teorii o budowaniu tego eposu z gotowych elementów. Często powtarzają się te same sformułowania, te same konstrukcje. Przykładem może być Meriones, którego imię wywoływało niemal za każdym razem formułkę o trafieniu w prawy pośladek. Ciekawe, że z 114 opisów śmierci aż 93 dotyczy bohaterów walczących w wojskach Troi, a mimo to czytając epos przez większą jego część nie odczuwa się tak przygniatającej przewagi Greków. A przecież tylko dwa razy w Iliadzie zdarza się, że po opisie śmierci Greka, następnym w kolejce jest także Grek. Tymczasem żołnierze trojańscy giną seriami nawet po 20. Wprawdzie te wywody dotyczą jedynie szczegółowo opisanych zgonów, jednak suche, bezbarwne wymienianie poległych i tak nie przykuwało chyba uwagi słuchacza w takim stopniu jak mrożący krew w żyłach pojedynek.

wtorek, 13 września 2011

Tryb "Może komentować" w Dokumentach Google

W Dokumentach Google pojawiła się użyteczna funkcja: teraz przy ustawianiu uprawnień dostępu można bardziej precyzyjnie określić jego zakres. Do wyboru są trzy opcje, przy czym - co jest logiczne, jak się spojrzy na nazwy opcji - każda kolejna zawiera w sobie te, które umieszczono pod nią. Są to:
  • Może edytować
  • Może komentować
  • Może wyświetlać
Warto zauważyć, że o ile w przypadku dostępu publicznego i dostępu dla osób mających link, powyższe uściślenie ma znaczenie globalne, o tyle przy ustawianiu dostępu prywatnego moża je różnicować na poziomie poszczególnych osób.

Jest to szczególnie przydatne w sytuacji, kiedy równoczesne grzebanie w dokumencie przez kilka osób jest nieporządane (czyli w zasadzie prawie zawsze). Wszak zazwyczaj za ostateczny kształt dokumentu projektowego odpowiada jedna, góra dwie osoby. Co nie oznacza, że nie ma potrzeby konsultować się w trakcie prac z innymi członkami zespołu.

Okno "Ustawienia udostępniania"


Więcej na oficjalnym blogu Dokumentów Google.

Współgracza ze świecą szukać - #KB25

Wpis powstał z okazji 25. edycji Karnawału Blogowego, prowadzonej przez kbendera.

kbender zaproponował ciekawą ankietę, ale w swoim wpisie skupię się jednak na pytaniu, które postawił w temacie: jak gram, z kim i dlaczego tak? Pytanie jest dla mnie o tyle ciekawe, że dotyka problemu, z którym do niedawna borykałem się tyleż zaciekle, co bezskutecznie. Otóż kilka ostatnich lat mojego życia, jakkolwiek barwnych i owocnych, było czasem erpegowej posuchy, z rzadka przeplatanej rachitycznymi podrygami. Powziąłem jednak dnia pewnego mocne postanowienie, aby to zmienić.

Siła przyzwyczajenia

Starałem się myśleć realistycznie: obecnie posiadam niewiele czasu, który mogę przeznaczyć na rozrywki, ponadto zawsze muszę się liczyć ze pobudkami w nocy i wstawaniem wcześnie rano, więc w pierwszym odruchu uznałem, że jedynym sposobem, żeby wrócić do gry, jest wykorzystanie internetu. Wielokrotnie podczas spotkań towarzyskich z moją starą ekipą kumpli/współgraczy (jedynymi spośród braci erpegowej, z którymi mam kontakt po dziś dzień) i ich partnerek próbowałem zarzucić wędkę, ale nie połknęli haczyka - granie przez internet jawiło im się, jako pozbawione klimatu. Pomysł, żeby reaktywować sesje na żywo, oczywiście padał, ale to z kolei wydawało się logistycznie nierealne i umierało śmiercią naturalną. Konsekwencją tego doświadczenia była decyzja o przecięciu pępowiny i znalezieniu sobie innej ekipy, skorej do grania przez internet.

Pierwsze kroki

Sam już nie wiem, czy nie mieszam trochę kolejności wydarzeń, ale na pewno pierwszym małym sukcesem na nowej drodze erpegieżycia było przyłączenie się do forumowej sesji Serce Grozy, prowadzonej przez Morela (quasi Zew Cthulhu). Przejąłem postać wędrownego kaznodziei, którego znakiem firmowym uczyniłem rzucanie możliwie pasujących do sytuacji cytatów z Pisma Świętego w niemal każdej wypowiedzi. Sesja toczyła się w leniwym tempie, co zaspokajało mój głód grania tylko w małym stopniu, jednak sam nie zawsze miałem czas szybko napisać nowego posta, więc w sumie mi to pasowało. Niestety proza życia sprawiła, że Strażnik Tajemnic zmuszony był porzucić mistrzowanie na jakiś czas, więc zakończył sesję nie zdradzając zakończenia. Ciężko o lepszy sposób na pozostawienie niedosytu...

To może ja spróbuję

Po tym zdarzeniu (a może równocześnie, bo wciąż mi było mało?) postanowiłem sam spróbować sił w prowadzeniu gry przez forum. Otworzyłem rekrutację do warhammerowej sesji (mogącej w naturalny sposób przerodzić się w kampanię) pod tytułem Drużyna Minotaura. Poza wątkiem na forum nie podjąłem żadnych dodatkowych działań promujących rekrutację, bowiem sam nie byłem do końca pewien, czy udźwignę temat ze względu na niewiele czasu, jaki mógłbym mu poświęcić. Dylemat rozwiązał się sam: zgłosiło się dwóch graczy (pozdrowienia dla Ferr-kona i Derezadyego), stworzyliśmy nawet postacie, ale do grania potrzebowałem przynajmniej trzech. Po jakimś czasie zorientowałem się, że wątek został przeniesiony do archiwum (czy to normalna praktyka na Polterze, że nie informuje się o tym fakcie autora wątku? wszak nie ogłosiłem zamknięcia rekrutacji...).

Wciąż na głodzie. Może chat?

Mój pierwszy kontakt z grami dającymi iluzję swobodnego działania (a było to niemal ćwierć wieku temu) opierał się na tekście: paragrafówki w rodzaju "Dreszcza", czy serii "Wehikuł czasu" oraz niezapomniany "Hobbit" na C64 dawały mnóstwo frajdy przy braku jakichkolwiek ilustracji lub ich marginalizowaniu. Stąd wydawało mi się (i wciąż wydaje, mimo braku dowodów), że granie przez chat może być bardzo satysfakcjonujące. Podejrzenia te dodatkowo potwierdzał kontakt z MUDami. W efekcie zamieszczałem ogłoszenia rekrutacyjne zachęcające do gry za pośrednictwem komunikatorów tekstowych:
Zero odzewu. Zupełnie mnie to nie dziwi, jeśli chodzi o ogłoszenie na moim blogu - wszak nie jest to najbardziej poczytne miejsce w sieci. Niemniej dwa pierwsze portale wydają się być dedykowane poszukiwaniu współuczestników rozgrywki RPG. Czy naprawdę nikt nie jest zainteresowany graniem przez chat, czy też może te portale nie spełniają swojej roli i nawet, gdybym szukał ekipy do tradycyjnego grania, to też nic by to nie dało?

A jednak się kręci

Koniec końców poziom frustracji wywołanej erpegowym głodem osiągnął taki poziom, że udało nam się wrócić do - jak się wydaje - regularnego grania na żywo. Spotkaliśmy się już dwa razy, o pierwszej sesji wspomniałem tutaj. Cykl ustaliliśmy na "co trzy tygodnie" i każdy z nas z wyprzedzeniem rezerwuje sobie sobotę przypadającą na następne spotkanie. Jest super, jednak nadal widzę miejsce na jeszcze jedną sesję - co tydzień lub dwa, byle przez chat (takie spotkanie jest znacznie łatwiejszym przedsięwzięciem pod względem logistycznym). Niemniej na moich ziomków nie mam co liczyć w tym zakresie, więc jakby ktoś był zainteresowany...

poniedziałek, 12 września 2011

Funkcja subtotal w Dokumentach Google

Od niedawna w arkuszach Dokumentów Google znajduje się prosta, acz pożyteczna funkcja o nazwie "subtotal".

Po pierwsze działa ona w ten sposób, że z podanego zakresu, na którym wykonywana jest jakaś operacja agregacji (jak sumowanie, wyliczenie średniej i inne), wyklucza te komórki, które już zawierają tę właśnie funkcję subtotal. Chodzi o to, że jak gdzieś w środku tabeli wrzucimy, dajmy na to, sumowania wartości częściowych zakresów, to sumując całość na końcu, na dole tabeli, nie musimy się martwić o wykluczanie z podanego zakresu komórek z częściowymi sumami, bo dzieje się to automatycznie. O ile w każdym przypadku "po drodze" skorzystamy z funkcji subtotal.

Po drugie - opcjonalnie - działa ona także w ten sposób, że z podanego zakresu, na którym wykonywana jest jakaś operacja agregacji wyklucza komórki ukryte poprzez filtrowanie (nota bene filtrowanie też pojawiło się stosunkowo niedawno). Wartość wyświetlana, jako rezultat tej funkcji, będzie się aktualizować stosownie do obecnie używanego filtru - zmiana ustawień filtra wymusi przeliczenie wartości.

Składnia funkcji wygląda tak: SUBTOTAL(kod_funkcji, zakres), np. =SUBTOTAL(109;A2:A100), gdzie, zgodnie z tabelą poniżej, 109 oznacza sumę z wyłączeniem ukrytych wartości.

Kody dozwolonych funkcji są następujące:

Funkcja
Kod_funkcji (wliczanie wartości ukrytych filtrem) Kod_funkcji (pomjanie wartości ukrytych filtrem)
AVERAGE 1

101
COUNT 2102
COUNTA 3103

MAX 4104
MIN 5105
PRODUCT 6106
STDEV 7107
STDEVP 8108
SUM 9109
VAR 10110
VARP 11111

Warto zauważyć, że argument wskazujący na funkcję użytą do agregacji, może być wyliczony. Dzięki temu, zamiast pompować arkusz kolejnymi kolumnami, czy wierszami zawierającymi różne rodzaje agregacji, można łatwo uzależnić wykonywane operacje od wartości przechowywanej w jednej komórce.

Więcej na oficjalnym blogu Dokumentów Google.

Robimy "OdionoidO" - devlog #2

Ciąg dalszy devloga prac nad "OdionoidO" (linki do: zapowiedzi i części pierwszej).

Postanowiłem wyświetlać planszę gry w taki sposób, aby wypełniała całą przestrzeń ekranu na wysokość i podobnie na szerokość, z tym że z poprawką (rozszerzającą ten drugi wymiar) na to, aby wszystkie kluczowe wymiary dały się łatwo wyliczyć w dzieleniach bez reszty.

Górną część planszy zajmował będzie obszar gry, zaś u dołu zostanie przestrzeń, którą poświęcę na prezentację wyniku, pozostałych żyć, numeru planszy, etc.

Wstępnie postanowiłem, że obszar samej gry będzie miał szerokość równą szerokości 13 cegiełek, zaś wysokość równą wysokości 20 cegiełek. Cegiełki mają proporcje 2:1, przy czym dłuższym wymiarem jest szerokość.

Rakieta będzie szeroka na dwie cegiełki, o wysokości równej lub nieco mniejszej od wysokości cegiełki. Ten ostatni wymiar pozostaje bez wpływu na całą resztę, więc nie musi być rezultatem jakiejś eleganckiej proporcji.

Na potrzeby testów kod wyliczający istotne wymiary elementów znajdujących się na ekranie ująłem do postaci funkcji, aczkolwiek niewykluczone, że w finalnym kodzie znajdzie się on w nieco innej postaci. Oto funkcja wyliczająca kluczowe wymiary w oparciu o podaną wysokość ekranu, grubość obramowań oraz wymiary obszaru gry liczone w cegiełkach a wynik zwracajaca w postaci slownika:


def wymiary_planszy(wysokosc_ekranu, grubosc_ramki, ile_klockow_szer = 13, ile_klockow_wys = 20):
    wnetrzetmp = wysokosc_ekranu - (2 * grubosc_ramki)
    szerokosc_wnetrza = (ile_klockow_szer - wnetrzetmp%ile_klockow_szer) + wnetrzetmp
    if (szerokosc_wnetrza / ile_klockow_szer)%2 == 1:
        szerokosc_wnetrza = szerokosc_wnetrza + ile_klockow_szer
    klocek_szerokosc = szerokosc_wnetrza / ile_klockow_szer
    klocek_wysokosc = klocek_szerokosc / 2
    szerokosc_planszy = szerokosc_wnetrza + (2 * grubosc_ramki)
    wysokosc_obszaru_gry = ile_klockow_wys * klocek_wysokosc
    wysokosc_menu = wysokosc_ekranu - wysokosc_obszaru_gry - (3 * grubosc_ramki)
    plansza_wymiary = {'grubosc_ramki' : grubosc_ramki, 'szerokosc_planszy' : szerokosc_planszy, 'wysokosc_planszy' : wysokosc_ekranu, 'szerokosc_wnetrza' : szerokosc_wnetrza, 'wysokosc_obszaru_gry' : wysokosc_obszaru_gry, 'wysokosc_menu' : wysokosc_menu, 'klocek_szerokosc' : klocek_szerokosc, 'klocek_wysokosc' : klocek_wysokosc, 'rakieta_szerokosc' : (2*klocek_szerokosc), 'rakieta_wysokosc' : ((int)(klocek_wysokosc*0.8))}
    return plansza_wymiary


Wstępne testy wykazały, że funkcja działa poprawnie, aczkolwiek w pełni będzie można to ocenić dopiero po napisaniu kodu wyświetlającego przykładowy obszar gry w oparciu o zwracane wymiary.